Jeżeli jesteś świeżo upieczonym maturzystą pełnym zapału do zdobywania nowej wiedzy, ale do końca nie wiesz, jaki kierunek wybrać, chciałbym, abyś dotrwał do końca tego artykułu. Czytając artykuł, możesz przenieść się w czasie o jakieś 5 lat do przodu, kiedy zdobywasz już ciężko wypracowany tytuł magistra Zdrowia Publicznego, po kilkudziesięciu egzaminach, setkach prezentacji i niezliczonej ilości kolokwiów. Twój tryumf w postaci dyplomu masz już w ręce i radośnie opuszczasz uczelnię, na której przeżyłeś tyle godzin wykładów i rozmów… Euforia sięga zenitu i wiesz, że ten moment otwiera nowy rozdział w życiu. Teraz wystarczy znaleźć tylko dobrze płatną pracę i oto cała recepta na sukces 🙂
W końcu ukończyłeś renomowaną uczelnie i jak wiesz, możesz znaleźć zatrudnienie w zakładach opieki zdrowotnej, Sanepidzie, przychodniach lekarskich, a na uczelni nawet mówili, że możesz zostać dyrektorem szpitala – w końcu Zdrowie Publiczne to również przygotowanie menadżerskie.
Jednak w tym momencie czeka Cię zderzenie z rzeczywistością, takie jak Titanica z górą lodową. Ofert pracy w zawodzie nie ma, a jeżeli takowe istnieją, to dawno już są zarezerwowane dla samych swoich. Nie masz szans się przebić, piszę to jako absolwent Zdrowia Publicznego. Rzeczywistość, z jaką się spotkałem, była znacząco inna od tej, którą powinienem zobaczyć. Co mam na myśli? Wykładowców, zadających pytanie na 5 roku studiów, co będziecie robić po ukończeniu studiów, na które sami nie potrafili sobie odpowiedzieć, a to właśnie oni powinni być wzorem dla nas – studentów. Czy to nie oni – ludzie wykształceni i posiadający tytuły doktorów, profesorów i docentów – powinni wprowadzać nas powoli na rynek pracy? Czy nie powinni się wstydzić, zadając pytanie, co będziecie robić? Osobiście odniosłem wrażenie, że tym pytaniem udowadniają sami sobie, że tylko zajmują się zbijaniem kasy. Piastując funkcje wykładowców dostawali swoją dolę, a powinni się wstydzić, że w pełni świadomie dają przyzwolenie na wypuszczanie na rynek grona młodych ludzi, którzy są skazani na bezrobocie. Dlaczego są skazani? Z prostego powodu – bo jest zbyt wiele osób, które posiadają takie wykształcenie, a zbyt małe zapotrzebowanie na rynku na nie.
Ktoś może powiedzieć, że jestem złośliwy i marudzę, a człowiek, który wie czego chce, zawsze osiąga swoje. Jednak przy zerowym kapitale niczego się nie zbuduje. Zostają fundusze unijne, czyli kasa zwrócona Polsce przez Unie Europejską, którą uprzednio zabrała, ale czy tak naprawdę przy zerowym doświadczeniu ktoś chciałby podejmować ryzyko prowadzenia własnego biznesu? Praktyka matką doświadczenia, ale na studiach jedyne, co można uzyskać, to teoretyczne podstawy wykładane przez teoretyków z ciepłymi posadkami, marnie mających się do praktyki – takiej jak ich doświadczenie zawodowe.
Zatem jeżeli jesteś tak uparty i nadal brniesz przez ten artykuł w oczekiwaniu konkretnych rad, to powiem tak: jeżeli się wahasz, to idź na studia, które mają konkretne zastosowanie. Moim zdaniem dobrze, że wprowadzono takie kierunki jak kierunki zamawiane, ponieważ może się to przyczynić do zwiększenia ich popularności. Jednak uważam również, że państwo powinno przyjąć bardziej aktywne stanowisko i ingerować w szkolnictwo wyższe, wprowadzając limity na studiach. Tym samym prowadzić politykę długofalową budowy zakładów lub wspierania przedsiębiorstw o profilu dopasowanym do zastosowanych limitów. Dzięki temu można byłoby wprowadzać staże i lepiej aktywizować ludzi młodych na rynku pracy, którzy obecnie borykają się z problemem bezrobocia.
Z poważaniem,
Szymon Wójtowicz